Mój artykuł w Gazecie Wyborczej |
Jednym z głównych argumentów zwolenników opuszczenia UE były finanse – Wielka Brytania jest płatnikiem netto Unii Europejskiej, czyli wkłada do unijnego budżetu więcej pieniędzy, niż otrzymuje. Jednak brytyjscy naukowcy (tu mam na myśli niekoniecznie osoby z brytyjskim paszportem, ale pracowników naukowych zatrudnionych na brytyjskich uczelniach i w tutejszych instytutach badawczych) są beneficjentami netto – na każdy funt wydany przez UK na unijną naukę, Unia przekazuje im dwa. Dzieje się tak, ponieważ brytyjscy naukowcy świetnie radzą sobie ze zdobywaniem europejskich grantów, w związku z tym ich badania w dużej mierze opłacane są z unijnego budżetu.
Według raportu Digital Science “Examining implications of Brexit for the UK research base” z 2016 roku 41 proc. badań nad rakiem w Wielkiej Brytanii fundowanych jest z grantów unijnych. UE płaci również za 53 proc. badań w dziedzinie leśnictwa, 62 proc. badań nanotechnologicznych, 67 proc. badań z biologii ewolucyjnej i aż 94 proc. teorii ekonomicznej.
Czy rządowi w Westminster uda się zagwarantować naukowcom podobne pieniądze po wyjściu z UE? Wybór Jo Johnsona na ministra nauki i szkolnictwa wyższego – skwitowany przez jego ojca, europarlamentarzystę Stanleya Johnsona, słowami „Wielkie nieba, przecież Jo nie ma pojęcia o nauce!” – nie napawa optymizmem.
Dodatkowo przed samym referendum Michel Gove, ówczesny minister sprawiedliwości, publicznie ogłosił, że Brytyjczycy „mają już dość ekspertów”. Czy wśród natłoku wydatków (np. na niedofinansowany system opieki zdrowotnej) pieniądze na badania będą dla rządu Theresy May priorytetem – wydaje się mocno wątpliwe.
Po drugie – współpraca
Drugą kluczową kwestią przy tworzeniu wysokiej jakości nauki jest wymiana wiedzy między naukowcami z różnych ośrodków badawczych, często również z różnych krajów. Obecnie prawie dwie trzecie badań prowadzonych w Wielkiej Brytanii to wynik współpracy międzynarodowej – a 80 proc. z nich przy udziale współpracowników z krajów UE.
Publikacje zespołów międzynarodowych mają znacznie większy zasięg i wpływ niż publikacje autorów z jednego kraju. Są czytane na szerszą skalę i mają większe oddziaływanie na środowisko naukowe i nie tylko. Jednak projekty międzynarodowe będą znacznie utrudnione bez centralnej puli grantów.
Szansa na zdobycie grantu to około 20 proc. Jeśli projekt chcą robić wspólnie Francuz i Anglik, to obecnie mogą złożyć wspólny wniosek, i jeżeli mają te 20 proc. szczęścia, to go dostają. Gdyby każdy z nich musiał ubiegać się o osobny grant w swoim kraju, to szanse na zdobycie go byłyby o wiele mniejsze – 0.2*0.2, czyli 4 proc. (zakładając oczywiście, że konkurencja składa wnioski o podobnej wartości merytorycznej).
Po trzecie – mobilność
Zwolennicy opuszczenia Unii powoływali się na model szwajcarski – nienależąca do UE Szwajcaria do niedawna była beneficjentem programu grantowego Horyzont 2020 i brała udział w projekcie Erasmus+, umożliwiającym mobilność studentów i naukowców. Jednak w lutym 2014 r. kraj ten przeprowadził referendum mające na celu ograniczenie imigracji – w konsekwencji Szwajcaria nie była w stanie ratyfikować protokołu o swobodnym przepływie osób, przez co wypadła z unijnych programów Horyzont 2020 i Erasmus+.
Badania w Szwajcarii rozpoczęte w ramach Horyzontu (i wymiany w ramach Erasmusa) trwają nadal tylko dlatego, że Szwajcaria dopłaca do nich zawrotne sumy. Czy Wielką Brytanię, która również ma na celu ograniczenie imigracji, byłoby stać na podobne wydatki?
Dodatkowo Szwajcaria nie ma kontroli nad tematyką badań, za które płaci w ramach Horyzontu – musi dopasować się do celów i kierunków wyznaczonych przez Unię. Po Brexicie Wielka Brytania również straci swoją decyzyjność. Co więcej, UE na badania w krajach pozaunijnych przeznacza tylko 7 proc. funduszy. Czy będzie chciała rozszerzyć tę pulę tylko ze względu na widzimisię Wielkiej Brytanii?
Co ze studentami?
Na razie dla studentów z krajów Unii sytuacja nie powinna się zmienić – uniwersytety zagwarantowały, że wysokość czesnego dla osób rozpoczynających studia w 2017 r. nie ulegnie zmianie. Co będzie później – nie wiadomo; wiele będzie zależało od umów bilateralnych z poszczególnymi krajami wspólnoty.
Na razie studenci unijni płacą za studia w Anglii tyle samo, co studenci brytyjscy; natomiast studentów spoza UE obowiązuje trzykrotnie wyższe czesne. W zależności od tego, w której kategorii znajdą się obywatele krajów UE po Brexicie, czesne albo pozostanie takie samo jak dotychczas albo wzrośnie trzykrotnie. Mało kogo będzie wówczas stać na brytyjski dyplom, zwłaszcza, że w krajach takich jak Niemcy, Holandia, Szwecja czy Francja porównywalnej jakości studia są bezpłatne, lub bardzo tanie.
Uniwersytety pokroju Oksfordu, Cambridge, bądź Imperial College nie będą prawdopodobnie miały problemów ze znalezieniem chętnych, nawet za tak wysoką cenę. Gorzej wyglądać będzie sytuacja dla uniwersytetów z brytyjskiej średniej półki, jak Sheffield, Newcastle czy Reading (które i tak znajdują się czołówce światowych rankingów).
W tej chwili wiele krajów, takich jak Malezja, Arabia Saudyjska lub Chiny, prowadzi programy stypendialne, dzięki którym wysyłają studentów na uczelnie znajdujące się w pierwszej dwusetce rankingów światowych (1 proc. najlepszych uczelni na świecie). Rankingi te obecnie ustalane są na podstawie wyników badawczych, które z kolei zależne są między innymi od grantów. Uniwersytet w Reading, na którym wykładam, czasami się w tę dwusetkę wpasowuje, a czasami nie – znajdując się np. na dwusetnym pierwszym, drugim, trzecim miejscu, w zależności od roku. Jeśli wypadnie z pierwszej dwusetki, nie będzie wystarczająco atrakcyjny dla studentów z krajów finansujących stypendia, a co za tym idzie, straci ich wysokie czesne.
Obecnie uniwersytety brytyjskie utrzymują się w dużej mierze właśnie ze studentów spoza UE; jeśli nie będą odpowiednio wysoko w rankingach (ze względu na brak współpracy międzynarodowej, publikacji o wysokim wskaźniku cytowań, dofinansowania projektów badawczych – co umożliwiała do tej pory Unia Europejska), to liczba studentów międzynarodowych spadnie jeszcze bardziej, a możliwości finansowania będzie jeszcze mniej.
Ta spirala skończy się albo podniesieniem czesnego dla studentów brytyjskich albo przyjęciem większej liczby studentów – a co za tym idzie obniżeniem poziomu studiów, albo, w ekstremalnym przypadku, bankructwem uczelni. To przypuszczenia – tymczasem w Oksfordzie liczba obcokrajowców aplikujących na doktoraty z fizyki spadła czterokrotnie w porównaniu z rokiem ubiegłym (i przy dotychczasowej tendencji wzrostowej).
Co z wizami?
Dotychczas olbrzymim atutem Wielkiej Brytanii było przyciąganie naukowców z najwyższej światowej półki. Obecne plany rządu zdecydowanie to skomplikują. Nagonkę na obcokrajowców spoza UE, studiujących na brytyjskich uczelniach, zapoczątkowała Theresa May jeszcze za czasów, kiedy przewodziła resortowi spraw wewnętrznych (Home Office).
Utrudnianie obcokrajowcom-absolwentom brytyjskich uczelni osiedlenia się w kraju jest strzelaniem sobie w stopę – wysoce wyspecjalizowani, świetnie wykształceni i dobrze zintegrowani imigranci są dla gospodarki prawdziwym skarbem. Obywatele Unii niedługo mogą być traktowani podobnie.
Czy po Brexicie Europejczycy będą potrzebowali wiz? Nie wiadomo. Na razie Home Office przeżywa oblężenie – od ubiegłorocznego referendum wpłynęło prawie 100 tys. wniosków o kartę stałego pobytu dla obywateli UE mieszkających w Wielkiej Brytanii. Niestety osoby, które tu studiowały, są w gorszej sytuacji od tych, które – jak na stereotyp imigranta przystało – zbierały truskawki, bądź pracowały na zmywaku. Ze względu na wprowadzony w 2011 roku obowiązek posiadania ubezpieczenia zdrowotnego (które, ze względu na specyfikę brytyjskiej opieki zdrowotnej, w praktyce nie jest do niczego potrzebne), lata studiów nie wliczają się do okresu rezydentury.
Być może naciski na resort spraw wewnętrznych sprawią, że procedura ubiegania się o kartę stałego pobytu będzie łatwiejsza, ale na razie nie możemy na to liczyć.
Brexit odbije się nie tylko na nauce brytyjskiej, ale i europejskiej – bo naukowcy pracujący w Wielkiej Brytanii są bardzo dobrzy w tym, co robią. Pamiętajmy, że mamy w Wielkiej Brytanii prężnie działającą społeczność polskich naukowców, o czym świadczą inicjatywy takie jak doroczna konferencja Science: Polish Perspectives, czy powołana niedawno do życia Fundacja Polonium.
Premier May zarządziła przedterminowe wybory na początku czerwca. Czy pogłębią jej przewagę, czy – choć to mało prawdopodobne – wyłonią nową opozycję? Jaki będą miały wpływ na negocjacje w sprawie opuszczenia wspólnoty? Czas pokaże.