Beata Dżumaga, Edulandia.pl: – Jesteś jedną z organizatorek konferencji Science: Polish Perspectives. Jak to się zaczęło?
Joanna Bagniewska: – Nasza konferencja to inicjatywa, która rozpoczęła się w 2012 roku. Odbywa się już czwarty raz, co roku w Oxfordzie albo w Cambridge – wymieniamy się, żeby było sprawiedliwie. Zrzeszamy młodych naukowców polskiego pochodzenia właściwie z całego świata. W większości są to osoby z Wielkiej Brytanii i Europy, ale trafiają się też goście z poza Europy, głównie ze Stanów Zjednoczonych i z Kanady.
– Inicjatywa różni się od innych konferencji naukowych tym, że jest skierowana nie do jednej specjalistycznej grupy, tylko do naukowców ogólnie. Chodzi o to, żeby dowiedzieć się o innych dziedzinach w jak najbardziej przejrzysty sposób. Mimo że nasi uczestnicy prowadzą badania na najwyższym światowym poziomie, muszą wypowiedzieć się o nich w sposób przystępny dla innych naukowców z zupełnie innych dziedzin. W związku z tym osiągamy ten efekt, że każdy po wyjściu z naszej konferencji czuje się mądrzejszy, bo właśnie dowiedział się czegoś np. z informatyki kwantowej albo z astronomii czy z biotechnologii, czego wcześniej nie wiedział. Nasi mówcy stosują się do takiej formuły jak TED Talk, czyli krótki występ, bardziej popularno-naukowy niż naukowy, aczkolwiek przy zachowaniu ścisłego naukowego rygoru.
– Czym zajmujesz się na co dzień?
– Wykładam na University of Reading. Jestem zoologiem i zajmuję się głównie ekologią behawioralną, zachowaniem zwierząt i ochroną gatunków – to moja specjalizacja. Zaczęłam od studiowania biologii i byłam strasznie zawiedziona tym, że na moim uniwersytecie – Jacobs University w Bremie, w Niemczech – skupialiśmy się głównie na takich malutkich rzeczach: pracy w laboratorium, biochemii, biologii komórki itd. A ja chciałam zajmować się większymi rzeczami. Latem pojechałam na praktyki do Australii i zaczęłam pracować nad ekologią dróg. Odkryłam, że praca z ekosystemami jest o wiele ciekawsza niż praca z czymś, czego nawet nie widzę. I od tego momentu wiedziałam już, co chcę robić.
– Do którego z projektów, nad którymi pracowałaś masz największy sentyment?
– Trudno powiedzieć. Moja pierwsza praca po doktoracie była bardzo ciekawa. Wykorzystywaliśmy zmysł węchu pszczół do wykrywania narkotyków i materiałów wybuchowych. To był bardzo fajny projekt głównie ze względu na to, że pszczoły pięknie pachną. To mój ulubiony zapach na świecie. One pachną jak miód i skrzydełka. Zresztą lubię wszystkie projekty. To moja praca i nie zamieniłabym jej na nic innego.
– Dlaczego zdecydowałaś się na studia za granicą?
– Miałam bardzo dobre doświadczenie z międzynarodowymi szkołami – w Tajlandii i w Chinach. Wiedziałam, że to jest środowisko, w którym chcę się obracać, bardzo dobrze się czuję w towarzystwie międzynarodowym. Tak też chciałam spędzić kolejne kilka lat studiów. Jacobs University jest bardzo międzynarodowy. Za moich czasów było tam ok. tysiąca studentów z ponad 100 krajów. To było doświadczenie kulturowe nieporównywalne z niczym innym. Tworzyliśmy razem środowisko zupełnie unikalne – każdy czuł się tam jak u siebie, bo wszyscy byli na kampusie na tych samych warunkach, każdy był dumny ze swojej kultury i chciał się nią dzielić. Takie doświadczenie polecam każdemu.
– Jak się studiuje na zagranicznej uczelni?
– Należy odróżnić uczelnie amerykańskie i europejskie, zwłaszcza brytyjskie. W Wielkiej Brytanii zostawia się studentowi bardzo dużo swobody. Moi studenci mają może 12-18 godzin zajęć tygodniowo. W Stanach z kolei zajęcia są od rana do wieczora, wszyscy mają prace domowe, niezapowiedziane kartkówki – jak w podstawówce. Tego studenta bardzo mocno trzyma się za rękę. W Wielkiej Brytanii większa odpowiedzialność spoczywa na studencie.
– Studia na Zachodzie wyróżnia uczciwość. W Stanach na Rice University, gdzie studiowałam, był obowiązkowy kodeks honorowy. Każdy student przed rozpoczęciem egzaminu czy eseju musiał napisać deklarację: “Przysięgam na mój honor, że nie skorzystałem z żadnej nieautoryzowanej pomocy przy pisaniu tego egzaminu”. To był system, któremu ufali wykładowcy, i z którego korzystali studenci. Byli uczciwi i widziałam to na własne oczy. Przykład: nikt nie nadzorował egzaminu, sala była pusta, wchodzili studenci, na katedrze były dwa pudełka, w jednym kartki z egzaminami, do drugiego odkładało się wypełnione arkusze. Studenci podchodzili, zabierali arkusze egzaminacyjne, wypełniali je w ciszy, potem odkładali i odchodzili. Nikt nie ściągał, nikt nikomu nie podpowiadał.
– Dzięki kodeksowi honorowemu mogło się pisać egzaminy w domu. Na taki egzamin miało się 3 godziny – można go było pisać w piżamie i pijąc herbatę. Myślałam, że ludzie będą to wykorzystywać – w końcu nikt nie sprawdzi, ile czasu siedzi się nad egzaminem. Moja współlokatorka pisała taki test – pamiętam, jak oglądałyśmy telewizję i ona nagle wchodzi zupełnie roztrzęsiona i mówi: “Czy możecie przyciszyć telewizor? Bo ja właśnie piszę egzamin i zostało mi pół godziny”. Chociaż nikt nad nią nie stał z pistoletem i mogła sobie przedłużyć czas była na tyle uczciwa, że chciała się zmieścić w tych 3 godzinach.
– Co uważasz za swoje największe osiągnięcie naukowe? Z czego jesteś najbardziej dumna?
– Mogę odpowiedzieć bardzo prozaicznie, że… z prawa jazdy (śmiech). Mało naukowe, ale kosztowało mnie mnóstwo stresu. Na drugim miejscu jest doktorat z Oxfordu. Poza tym jestem dumna z wygrania konkursu FameLab – to jedno z osiągnięć, którego nikt mi nie odbierze. Jestem dumna z tego, że gdy zaczęłam swoją pierwszą pracę wykładowcy włożyłam bardzo dużo wysiłku w przygotowywanie wykładów, i teraz jestem w stanie opowiedzieć o wszystkim w czasie, który może trwać od 15 minut do 2 godzin i nic nie jest mi straszne.
– Pamiętam mój pierwszy tydzień, kiedy przygotowywałam się do 2-godzinnych wykładów – wykład na próbę mówiłam psu mojej koleżanki. Stwierdziłam, że nikt normalny nie będzie mnie słuchał przez 2 godziny ot tak. Chciałam powiedzieć sobie ten pierwszy wykład na głos – nigdy wcześniej nie mówiłam przez tak długi czas. No i ten chart tak siedział, słuchał… Ciężka to była publiczność, w ogóle się nie śmiał z moich dowcipów… Na szczęście nie miał żadnych pytań (śmiech).
– Jest taka rzecz, którą chciałabyś osiągnąć naukowo?
– Chciałabym wynaleźć nową metodę rejestracji danych na moim małym sprzęcie badawczym, albo rozwiązać jakiś konflikt między ludźmi a przyrodą, bo tym się w dużej mierze zajmuję, ochroną gatunków. Ale jestem człowiekiem, który raczej nie ma marzeń i celów, żyję tym, co jest tu i teraz – w związku z tym takie pytania są dla mnie bardzo trudne. Staram się brać życie takim, jakie jest.
– Jakie są Twoje plany na przyszłość?
– Chciałabym zostać na uczelni, aczkolwiek wszystko zależy od tego jak będzie wyglądać finansowanie na mojej uczelni i na uczelniach w ogóle. Ale jeżeli nie, to prawdopodobnie zajęłabym się popularyzacją nauki.
– Jak można popularyzować naukę wśród młodzieży? W tym wieku młodzi ludzie raczej interesują się wszystkim, tylko nie szkołą.
– Rozumiem młodzież, sama w szkole nienawidziłam biologii – to był najnudniejszy przedmiot. Miałam z niego zawsze najgorsze oceny. W programie nie było ani jednej rzeczy o zwierzętach. Wszystko było na poziomie komórki, pamiętam też jakieś cykle rozrodcze widłaków, skrzypów, grzybów… To było abstrakcyjne – ja nie byłam w stanie rozróżnić podstawowych gatunków grzybów, a tu kazano mi się uczyć o ich reprodukcji. Przerost formy nad treścią. Chciałam się uczyć więcej ekologii, zachowania zwierząt – bardziej życiowych, ciekawszych dziedzin biologii.
– Więc współczuję dzisiejszym uczniom, ale jednocześnie chciałam im powiedzieć, żeby nie tracili nadziei, bo nawet z fatalnymi ocenami z biologii można zostać zoologiem i zdobyć doktorat z Oxfordu. Nie należy się zniechęcać – nauczyciele są różni i niestety niewielu jest w stanie zaciekawić swoim przedmiotem. Dużo zależy od nauczyciela, ale nie wszystko. Wydaje mi się, że istotne są wszelkie zajęcia pozalekcyjne, podążanie za swoją pasją. Ja np. pracowałam w schroniskach dla zwierząt, chodziłam pomagać przy obrączkowaniu ptaków – starałam się swoją pasję wykorzystywać pozalekcyjnie. Wychodzenie z takimi inicjatywami do szkół jest jedną z ważnych rzeczy.
– W Wielkiej Brytanii mamy program popularyzatorski “I’m a Scientist, Get me out of here!”, gdzie naukowcy rozmawiają na czacie z gimnazjalistami, licealistami. Uczniowie na co dzień nie mają styczności z kimś, kto jest naukowcem. A tutaj mogą zadawać pytania o konkretną dziedzinę, albo zupełnie ogólne. Koleżankę ktoś zapytał: “Co je naukowiec?” Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Dydaktycznie, na zasadzie: “Tylko zdrowe warzywa i owoce”?
– Biorę udział w programie Soap Box Science, który polega na tym, że stajemy na skrzynkach na środku ulicy albo w muzeum i zagadujemy ludzi na zasadzie: “Czy chce pani porozmawiać z zoologiem?” Ostatnio stałam tak w Muzeum Przyrodniczym w Londynie i rozmawiałam o polowaniach. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, podejrzewam że dla obu stron, dla mnie zdecydowanie. Bo ludzie mają możliwość dowiedzenia się czegoś niesztampowego, ja mam okazję porozmawiać z kimś, kto nie ma wiedzy na dany temat, ale może zadawać bardzo ciekawe pytania. Z takich doświadczeń budują się kolejne i to jest coś, co zaczyna ludzi zaciekawiać.
– Dlaczego naukowcom tak trudno jest dotrzeć do młodych ludzi?
– Wydaje mi się, że wielu naukowców cierpi na nadmiar słownictwa technicznego. Mają poczucie, że muszą mówić mądrze – tak mądrze, żeby nikt ich nie zrozumiał. Wtedy czują się inteligentniejsi od innych i wychodzą z poczuciem wyższości, a to nie o to chodzi. To mnie jako naukowcowi powinno zależeć na tym, żeby widz zrozumiał mój przekaz. W związku z tym powinnam mówić prostym językiem, żeby widz skorzystał z tego jak najbardziej. Naukowcy nie są do tego przyzwyczajeni, bo w czasopismach naukowych wymaga się od nich żargonu, specjalistycznego słownictwa, a potem wychodzą z takim wykładem do ludzi i ludzie zasypiają. Trudno im się dziwić.
– W Wielkiej Brytanii bardzo popularne są stand-up comedy, czyli takie skecze na zasadzie: na scenie stoi jeden komik z mikrofonem i opowiada dowcipy. Ja się tym zajmuję w kontekście nauki. Opowiadam o tym co robię, o swoich badaniach czy generalnie o ciekawostkach naukowych, ale w taki dość zabawny i przystępny sposób. I ludzie się śmieją. Najpierw nie wiedzą co ich czeka, ale potem zaczynają się śmiać i jest fajnie. Bo generalnie występy komediowe niewiele się różnią od wykładów. Ja lubię rozśmieszać moich studentów. Oni się śmieją, czasami sami nie wiedzą, czy należy się śmiać czy nie, czy ona to powiedziała na serio, ale wyzwala to moją wewnętrzną diwę. A ponieważ nie umiem śpiewać to opowiadam dowcipy.
Kwestionariusz naukowca
Imię i nazwisko: Joanna Bagniewska
Rok urodzenia: 1984
Uczelnia: University of Reading
– Wymień 3 cechy dobrego naukowca.
– Dociekliwość, niezłomność, pasja.
– Co byś radziła młodym osobom, które są zafascynowane nauką i chciałyby się dalej rozwijać w tym kierunku?
– Po pierwsze: nie przejmujcie się ocenami. Nie zawsze program szkolny odpowiada rzeczywistości. Oczywiście powinno się starać mieć dobre oceny, ale jeżeli wam nie wyjdzie to nie znaczy, że nie zostaniecie dobrymi naukowcami.
– Po drugie: jeżeli życie nie toczy się po waszej myśli, trzeba je wziąć we własne ręce i pokierować nim. Tak jak w moim przypadku – kiedy w Niemczech męczyłam się nad komórkami w laboratoriach i stwierdziłam, że wcale nie chcę tutaj być, znalazłam kurs zachowania zwierząt na drugim końcu kraju, w Norymberdze. I miałam na tyle duży tupet, żeby po pierwsze pójść do swoich profesorów i poprosić ich o zwolnienie na dwa tygodnie, a po drugie powiedziałam, że to jest coś, czego chcę się bardziej uczyć i skoro nie ma tego w programie, to uniwersytet powinien zapłacić za mój kurs. I oni się zgodzili. To nie jest tak, że życie poda ci rozwiązanie na talerzu. Trzeba nim pokierować samemu.
– Trzecia rzecz: nie do końca należy słuchać innych. Np. moja mama była przerażona tym, że chciałam studiować coś związanego ze zwierzętami. Była przekonana, że skończy się tak, że będę musiała wkładać ręce krowom w nieprzyzwoite miejsca i użerać się z rolnikami. Że nikt mnie nie będzie szanował, bo jestem kobietą, a zoolog to żaden zawód dla kobiety. A trzeba sprawdzić na własnej skórze, jak dany zawód wygląda.