Artykuł Gazety Wyborczej:
Polacy, którzy wyjechali na studia za granicą, w większości nie wracają do kraju. Z Wielkiej Brytanii wraca co szósty.
”Gazeta” dotarła do brytyjskich danych na temat tego, gdzie absolwenci pracują na sześć miesięcy po uzyskaniu dyplomu. Zbiera je co roku Higher Education Statistics Agency (HESA).
Z 920 polskich absolwentów brytyjskich uniwersytetów z 2010 r., którzy odpowiedzieli na ankietę, aż 625 pracowało w Anglii. Kolejnych 85 w Szkocji, 30 w Walii, po kilku w Niemczech, Hiszpanii, Belgii, Francji, Szwecji, Szwajcarii. Do Polski wróciło 150.
To o tyle zaskakujące, że polscy pracodawcy narzekają na słabe przygotowanie absolwentów polskich uniwersytetów. W Wielkiej Brytanii czy USA studia są często o wiele bardziej praktyczne. Humanistyczne kładą nacisk na umiejętność krytycznego myślenia i wyrażania się na piśmie bardziej niż na encyklopedyczną wiedzę. Dokładnie na brak tego typu umiejętności narzekali ostatnio m.in. na łamach ”Gazety” polscy pracodawcy.
Polscy absolwenci studiów w Wielkiej Brytanii, USA i innych krajach albo nie chcą wracać, albo są przekonani, że w Polsce nikt ich nie chce.
– Większość polskich studentów tutaj jest zmuszona do wzięcia pożyczki na studia. Jej spłacenie jest łatwiejsze, gdy pracuje się np. w City, dlatego pozostają w Wielkiej Brytanii – tłumaczy Joanna Bagniewska, która kończy doktorat z zoologii na Oksfordzie. Zdarzają się też powody natury osobistej, np. związek z cudzoziemcem.
Niepokojąco duży jest jednak także odsetek tych, którzy twierdzą, że nie wracają, bo nie mają do czego: nie widzą dla siebie perspektyw zatrudnienia, nie mają kontaktów, które ich zdaniem są niezbędne, by pracę znaleźć.
Dotyczy to w szczególności humanistów. Kuba Stawiski, student filologii klasycznej i angielskiej na Oksfordzie, uważa, że w Polsce pracy nie znajdzie. Chciałby pracować na uniwersytecie albo w mediach.
– W zeszłym roku odmówiłem pójścia na praktyki do jednego z koncernów medialnych w Polsce ze względu na autentyczny wyzysk, jakiemu byłbym poddany: 45 nocnych, 8-godzinnych dyżurów w miesiącu za 450 złotych. Moim zdaniem to uwłacza jakiemukolwiek poczuciu przyzwoitości w relacjach praktykant – korporacja – mówi.
Historie tych, którzy wrócili, niekoniecznie zachęcają następnych. Niektóre brzmią jak koszmarny sen. – Powiedziano mi, że mój magister jest nieważny i że muszę nostryfikować dyplom w Polsce. Tyle że w Polsce nigdzie nie ma kierunku, który studiowałam, więc musiałabym wybrać podobny i uzupełniać połowę studiów – relacjonuje Kasia, która skończyła edukację międzynarodową na Oksfordzie.
Po powrocie wysłała około stu CV do ministerstw, innych instytucji, szkół językowych. Była na 10 rozmowach, ale nigdzie jej nie zatrudniono. – Najbardziej bolało, że ludzie są tacy złośliwi. Pytano, czy wróciłam, bo nie poradziłam sobie za granicą. Czy tam nikt mnie nie chciał zatrudnić. Kwestionowano, że taka zwykła osoba z małej miejscowości może zostać przyjęta na Oksford – wspomina.
Grzegorz Piotrowski zrobił doktorat z socjologii w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji. Studia te finansuje polskie państwo. – Państwo inwestuje, a potem z tego nie korzysta, musimy się dobijać, żeby wrócić – ocenia. Znalazł pracę na uniwersytecie w Szwecji, lecz nadal nie może znaleźć w Polsce.
– Jest mała rotacja kadr na akademickim rynku pracy. Mam też wrażenie, że w Polsce duże znaczenie mają znajomości: u kogo się pisało doktorat, a nie, co było w tym doktoracie – mówi. Narzeka także na przepływ informacji. – Dowiaduję się o tym, że gdzieś jest konkurs, jeśli dostanę e-maila od kogoś znajomego.
Na brak pracy nie narzekają inżynierowie i finansiści. Jan, który skończył London School of Economics and Political Science (LSE) i amerykański Uniwersytet Johnsa Hopkinsa, od pięciu lat pracuje w Warszawie w funduszu inwestującym w firmy w regionie i jest zadowolony ze swego wyboru.
– Cieszę się, że pracuję w regionie, który na tle reszty Europy rozwija się tak dynamicznie. Od początku kryzysu w 2008 r. wielu bardzo zdolnych znajomych pracujących w londyńskim City rozważa powrót do Polski. Chcą wrócić, ale nie wiedzą, gdzie zacząć. Przekonuję, żeby wracali, że tu ich docenią, ale oni czasem nie wierzą, twierdzą, że pracę dostaje się tu po znajomości, że są szklane sufity, a wysokie kompetencje i bogate doświadczenie nie są dla pracodawców najważniejsze – twierdzi.
Absolwenci zagranicznych studiów to nadal na polskim rynku poniekąd nowość. Kiedyś na takie studia wyjeżdżali nieliczni. – To było trochę jak wyprawa w Himalaje – zauważa Jan. Od czasu, gdy Polska weszła do UE, studia we wszystkich 27 krajach stały się dla nas dużo bardziej dostępne.
Polacy wyjeżdżają szczególnie do Wielkiej Brytanii. Co roku na studia licencjackie, magisterskie i doktoranckie na Wyspach dostaje się około tysiąca Polaków (w 2011 r. aplikowało 2135 osób, dostało się 944).
Ostatnio ta liczba nieco jednak spada. W rekordowym roku 2007 chętnych było ponad 3 tys. W tym roku chętnych może być jeszcze mniej, bo brytyjskie uniwersytety bardzo podniosły czesne.
Anna*
Kilkanaście lat mieszkała w Londynie. Skończyła studia na dobrym uniwersytecie i kilka lat pracowała w sektorze finansowym. Trzy lata temu wróciła do Warszawy
– Wróciłam ze względów rodzinnych. Na początku to był szok, wszystko inaczej. O odpowiednią pracę było mi trudno, właściwie nadal szukam. Kultura firmy, w której pracuję, mi nie odpowiada, płaca też nie za bardzo.
Mam wrażenie, że w Polsce i w Anglii zwraca się przy rekrutacji uwagę na zupełnie inne rzeczy. Tam bardziej liczy się doświadczenie, to, czy ktoś jest obrotny i szybko się uczy, a nie konkretnie, co robił i co studiował. Zakłada się, że jeśli ktoś skończył dobre studia, to szybko się nauczy, nawet jeśli podejmie pracę w nie do końca swojej branży.
W Polsce liczy się konkretne wykształcenie i doświadczenie w dziedzinie, którą człowiek ma się zajmować. Na rozmowach kwalifikacyjnych jak mantra powtarzał się argument, że nie znam polskiego rynku. Większy nacisk kładzie się na teoretyczną wiedzę. Podczas rozmów porównywano, jakie konkretnie zajęcia miałam na studiach, choć mam za sobą lata pracy.
Szokiem była dla mnie też czołobitność wobec szefów. Gdy szefowa zarzuciła mi, że coś źle zrobiłam, grzecznie wytłumaczyłam jej w mailu, dlaczego uważam inaczej. Była zdziwiona, że w ogóle śmiem odpowiadać.
Polacy mają też trudności z pracą w grupie. Nawet kiedy jadą na wakacje, nie chcą przekazywać swych spraw innym. Dziwiło mnie też, że ludzie nie wychodzą razem po pracy, np. do pubu. W Anglii idzie się z kolegami i prowadzi niezobowiązujące rozmowy, ale jednak. W Polsce tego nie ma. Jeśli już ktoś wchodzi w relację, to głębiej.
* imię zmienione
Jan
Skończył stosunki międzynarodowe i ekonomię na London School of Economics and Political Science (LSE) i na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w USA. Pracuje w Warszawie od pięciu lat, w funduszu inwestującym w firmy w regionie
– Dostęp do londyńskiego City jest dla studentów w Anglii dużo łatwiejszy. Już na pierwszym roku miałem kilkutygodniowe praktyki w jednym z banków inwestycyjnych.
W trakcie studiów pracowałem w elastycznych godzinach w City, więc kończąc studia, miałem już w CV trochę doświadczenia zawodowego. W Polsce byłoby to dużo trudniejsze, tu szeroko pojęty sektor usług finansowych i, co za tym idzie, praktyki dla studentów są o wiele mniej rozwinięte. Dzięki temu mogłem też myśleć o pracy w finansach, choć ich nie studiowałem.
Dla osób wracających z zagranicy barierą wejścia na polski rynek pracy jest brak kontaktów. Rynek pracy jest jednym z najbardziej nieefektywnych – informacje o miejscach pracy nie docierają do właściwych kandydatów i na odwrót.