Wywiad w NaTemat.pl.
O życiu akademickim w Wielkiej Brytanii i o tym, że nie znosi nudy z dr Joanną Bagniewską rozmawia Dorota Goliszewska.
Ilu jest ludzi takich jak Pani, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii nie po pracę, ale po wiedzę?
W szczytowym okresie na Wyspach uczyło się około 15 tys. polskich studentów i doktorantów, co uważam za pokaźną liczbę i powód do dumy. Uczelnie brytyjskie są bowiem o wiele wyżej oceniane niż polskie i nie tak łatwo się na nie dostać, a zatem liczba polskich studentów wystawia dobre świadectwo naszemu szkolnictwu. Niestety, rząd konserwatystów obciął dotacje na uniwersytety, w konsekwencji czego znacznie wzrosły koszty studiów, więc teraz emigracja naukowa stanie się utrudniona.
Mniej osób będzie na nią stać…
Uśredniona stawka za cały okres studiów w Wielkiej Brytanii wynosi 27 tysięcy funtów. O ile absolwent informatyki zarobi na zwrot pożyczki koniecznej do studiowania bez problemów, o tyle filozofii, albo – tak jak ja – zoologii, już nie. Kto będzie chciał wejść na rynek pracy z 27-tysięcznym długiem na karku?
Jaką społeczność tworzą Polacy przebywający na emigracji? Czy z perspektywy czasu widzi Pani zmiany, czy stajemy się sobie bliżsi?
Trudno wymagać od Polonii, by była homogeniczna, bo i nasze społeczeństwo nie jest homogeniczne. Jest Polonia związana z uniwersytetami, z pracą w londyńskim City, są polscy psychologowie, polska macierz szkolna, organizacje charytatywne pomagające polskim bezrobotnym czy organizacje przykościelne. Między tymi organizacjami panuje generalnie wzajemna życzliwość, powstaje wiele wspólnych projektów, natomiast już na poziomie jednostek różnice są nieuniknione i naturalne.
Jak pokazało referendum w sprawie niepodległości Szkocji, Polacy na Wyspach mogą stanowić istotną grupę wpływu.
Brytyjczycy nie uznają emigrantów za siłę polityczną i dlatego pozwalają sobie na obarczanie nas winą za całe zło. Jesteśmy kozłem ofiarnym i to na własne życzenie. Nie głosujemy i to jest nasza słabość. Ostatnio bardzo dużo organizacji polonijnych brało udział w akcji „Jesteś u siebie, zagłosuj”, która starała się zmobilizować Polaków do udziału w wyborach lokalnych. Musimy pokazać, że jesteśmy siłą polityczną i że trzeba się z nami liczyć.
Wróćmy do edukacji. W światowych rankingach najlepsza polska uczelnia znajduje się dopiero w końcówce czwartej setki! Czy doczekamy się kiedyś polskiego Oksfordu?
Polskiego Oksfordu nie zbudujemy, bo na to jest za późno. Marzy mi się bardzo dobra polska uczelnia, ale nie wiem, jak ją stworzyć. Nasze uczelnie nie mają takich zasobów finansowych, jak uczelnie brytyjskie i amerykańskie. Moglibyśmy jednak starać się o więcej grantów europejskich, np. na naukę pisania aplikacji, na tworzenie systemu ułatwiającego akademikom wdrażanie grantów i w ten sposób budować markę zespołów naukowych.
Można to osiągnąć relatywnie niedużymi środkami?
Opowiem krótką historię. Kilka miesięcy temu prowadziłam wykład w Radley Collage, elitarnej szkole dla chłopców w Oksfordshire odpowiadającej polskiemu liceum. Nigdy w życiu nie widziałam takiej szkoły, choć uczęszczałam m.in. do międzynarodowych szkół pod patronatem ONZ. Aule, sale teatralne, koncertowe, baseny, korty tenisowe i do polo, stołówki jak najlepsze restauracje; czesne – 30 tys. funtów rocznie.
Zapytałam, czy absolwenci mają otwartą drogę na Oksford i Cambridge. Okazało się, że w ostatnim roczniku tylko 3 osoby trafiły na te uczelnie. Reszta poszła do innych, mniej renomowanych. Pomyślałam wtedy, że w moim liceum w Gdyni, które było za darmo, gdzie nie mieliśmy nawet jednego instrumentu muzycznego, gdzie zamiast krawatów nosiliśmy spodnie bojówki osiągaliśmy lepsze wyniki w nauce, niż w tej wspaniałej brytyjskiej szkole. Bo więcej z nas dostało się do Oksfordu.
Co zrobić, by tę zdolną młodzież zatrzymać kraju, a tę, która wyemigrowała, zachęcić do powrotu? Czy Pani wróci?
Chciałabym. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przygotowało szereg grantów, ułatwiających powroty młodym naukowcom i zakładanie własnych grup badawczych. Brzmi to ciekawie, problem jednak w tym, że osób po doktoracie, które potrafią prowadzić własne badania i zarządzać zespołem ludzi, jest niewiele. W polskim systemie brakuje ogniwa pośredniego. W Wielkiej Brytanii po doktoracie odbywa się staż, tzw. Postdoctoral Research. Pracuje się wtedy naukowo w ramach jakiegoś projektu dość niezależnie, ale jednak w kontrolowanych warunkach. Osoby po doktoracie nie zawsze czują się na tyle pewnie, by jednocześnie pracować naukowo, administrować, zarządzać ludźmi, zdobywać granty. Potrzebują jeszcze wsparcia, zanim się usamodzielnią. Ważne jest także, aby ten program Ministerstwa stworzył wachlarz możliwości dla ludzi z różnych dziedzin nauki.
Może będzie okazja porozmawiać o tym podczas Kongresu Obywatelskiego, na którym pojawi się Pani w roli panelisty? Dlaczego przyjęła Pani zaproszenie?
Nie lubię nudy i nie umiem stać w miejscu. Teraz jednocześnie organizuję swoje wesele, konferencję naukową dla polskich badaczy w Oksfordzie i przygotowuję się do wystąpienia na Kongresie. To interesująca, duża inicjatywa, która skupia wokół siebie liczne grupy społeczne. Rozmawiałam z osobami zaangażowanymi w organizację Kongresu i urzekł mnie ich idealizm, ale połączony z pewną dawką racjonalności. Bardzo mi się to spodobało.
Rozmawiała Dorota Goliszewska
***
Dr Joanna Bagniewska – zoolog, wykładowca Nottingham Trent University, laureatka trzeciej polskiej edycji konkursu FameLab. Świeżo upieczona mężatka, dziewczyna, która nie usiedzi w jednym miejscu zbyt długo, zawsze musi być w ruchu, coś organizować.