W laboratorium i na parkiecie

goniec

Rozmowa z Dariuszem Dzikowskim w Gońcu Polskim

 

Krzyczące rośliny, kurczące się jądra chomików, pszczoły szukające narkotyków na lotnisku… Z dr Joanną Bagniewską, zoologiem z Nottingham Trent University, rozmawia Dariusz Dzikowski.

Niedawno wygrała pani polską edycję konkursu dla naukowców Fame Lab.

Z czego bardzo się cieszę. Moment w którym odbierałam nagrodę (35 tys. zł – przyp. DD), był bardzo wzruszający. Fruwające dookoła konfetti, dźwięki przeboju „We are the champions”, no i duża satysfakcja.

Konkurs, organizowany przy współudziale British Council, ma kilkuletnią tradycję. Po raz pierwszy odbył się w 2005 r. w Wielkiej Brytanii, po czym jego idea rozprzestrzeniła się na inne kraje.

 

A głównym celem jest przybliżenie w interesujący sposób wybranego zagadnienia naukowego.

Prelegent ma na to trzy minuty, a oceniane są trzy elementy: charyzma, przejrzystość i treść. Tegoroczna polska edycja odbyła się w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie – zgłoszenia napływały z całej Polski, ale też od naszych rodaków mieszkających za granicą. Do półfinału zakwalifikowało się 25 osób, do finału awansowało 10. Byli reprezentanci różnych dyscyplin naukowych, ja reprezentowałam zoologię i w swoim pierwszym wystąpieniu opowiadałam o tym, jak rośliny krzyczą.

Rośliny krzyczą?

I to bardzo sugestywnie, bo chemicznie. Jeśli zostaną ugryzione, na przykład przez gąsienicę, wydzielają substancje lotne, informując w ten sposób o ataku intruza. To znak dla innych roślin, które zaczynają wytwarzać substancje blokujące enzymy trawienne, co skutkuje tym, że napastnik nie może skorzystać z ich wartości odżywczych. Ale  to również sygnał dla drapieżników i pasożytów, które wyczuwając zapach pojawiają się na miejscu, żeby pomścić roślinę.

W finale przedstawiła pani inną ciekawą historię.

Swoje wystąpienie zaczęłam od pytania skierowanego do panów, czy chętnie kładliby się spać, gdyby im powiedziano, że od snu kurczą się jądra.

A kurczą?

Punktem wyjścia jest tu melatonina, substancja produkowana przez ludzki organizm, często wykorzystywana jako środek nasenny. Tymczasem 20 lat temu chomiki, którym podawano melatoninę, często spotykała ta przypadłość. No i panowie wpadli w panikę.

Trudno się dziwić.

Zdecydowanie. Nie ma się jednak czego obawiać, gdyż biologia mężczyzn i chomików znacznie się różni, choćby dlatego, że te ostatnie hibernują w zimie. A wniosek jest jeden – naukowe badania przeprowadzane na zwierzętach nie zawsze mają przełożenie na ludzi.

Wygrana w polskiej edycji Fame Lab otworzyła pani furtkę do udziału międzynarodowym finale konkursu.

Odbył się on trzy tygodnie później w Cheltenham, a wzięli nim udział zwycięzcy edycji krajowych. Wśród nich byli naukowcy z 23 krajów, m.in. USA, Hongkongu, Egiptu, Korei. Tu również były dwa etapy, do ostatecznej rozgrywki awansowało 10 osób.

Ja w pierwszym swoim wystąpieniu mówiłam, podobnie jak w Warszawie, o chomikach, natomiast w finale poruszyłam temat pszczół. Badania w których brałam udział wykazały bowiem, że te sympatyczne owady, dzięki ich znakomitemu węchowi, można wykorzystać na lotnisku do wykrywania narkotyków bądź substancji wybuchowych. Umieszczone w specjalnych pojemnikach sprawdzają się na tym polu lepiej niż psy.

Ale to dopiero melodia przyszłości.

Myślę jednak, że nieodległej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pszczoły powinny wejść do służby jako celnicy.

W Cheltenham nie zdobyła pani głównego trofeum, ale obie pani prezentacje nie przeszły bez echa.

Całą imprezę wygrał przedstawiciel Beneluksu, Padraic Flood, który opowiadał o fotosyntezie. Natomiast ja dostałam nagrodę od zwycięzców poprzednich edycji – pamiątkową tabliczkę i dwie książki naukowe.

Pochodzi pani z Gdańska, jednak naukowo rozwija się na Zachodzie.

Po skończeniu liceum wyjechałam na studia biologiczne na Jacobs University w Bremie. W międzyczasie zaliczyłam półroczny staż na Rice University w Houston, po czym, po powrocie do Europy, zakotwiczyłam na Uniwersytecie Oksfordzkim, gdzie dostałam stypendium. Tam napisałam pracę magisterską na temat monitorowania szakali i lisów, które prowadziłam w Republice Południowej Afryki.

I zrodził się pomysł na doktorat.

Myślałam o tym już wcześniej, ale przewód doktorski, jak się okazało po czasie, to samotny proces; praca, w której człowiek zdany jest tylko na siebie. Trzeba do tego dużo motywacji, samozaparcia i wielu wyrzeczeń, co ma również przełożenie na życie prywatne. To nie jest łatwy okres, bo ciągle ma się świadomość, że coś wisi nad głową, ale będąc już na mecie jest bardzo przyjemnie. Pracę doktorską obroniłam w ubiegłym roku, a pod lupę wzięłam populację gatunków inwazyjnych w Wielkiej Brytanii. Obecnie pracuję na Nottingham Trent University.

Zoologiem trzeba się urodzić?

Różnie z tym bywa, mnie od najmłodszych lat interesowały zwierzęta. W domu trzymaliśmy a to świnki morskie, a to papużki, a to szczury. Mama kupowała dużo książek, które ja i brat (obecnie jest klimatologiem) chłonęliśmy. Ale przy wyborze studiów nie byłam do końca pewna jaką drogą chcę iść – myślałam o architekturze, sinologii, zootechnice. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na zoologię.

Tu ciekawostka. Podczas studiów w Bremie mój kolega miał węża, który pewnego dnia uciekł. A ponieważ zostały mu cztery myszy, którymi karmił gada, nie wiedział co z nimi zrobić. No więc zaopiekowałam się nimi, a z czasem ich liczba wzrosła do 14. W sąsiednim pokoju mieszkał chłopak, który był fanem roślin, praktycznie całe pomieszczenie było ich pełne. Zapach tej zwierzęco-roślinnej mieszanki był iście wybuchowy. W końcu zrobiliśmy odświeżanie, po którym wspólnie doszliśmy do wniosku – od zapachu myszy gorszy jest tylko zapach myszy i odświeżacza.

Ale nie tylko biologią pani żyje.

Uwielbiam taniec towarzyski. Walc, tango, fokstrot. Od przyjazdu do Oxfordu brałam udział w turniejach tanecznych, występowałam w  uniwersyteckiej drużynie. To był świetny okres, prawie zawsze wygrywaliśmy…