Mój artykuł w Gazecie Wyborczej
Oksford uzależnia. Trudno się nim nie zachwycić. Skończyłam tu studia, zrobiłam doktorat, uczyłam, brałam ślub i nadal mieszkam w Oksfordzie, choć do pracy dojeżdżam co dzień około godziny.
Pierwsze zadawane przez nowo przybyłych pytanie to: “Którędy na uniwersytet?”. Tymczasem uniwersytet jest wszędzie – otacza nas 38 kolegiów (ang. colleges), a pomiędzy nimi rozsiane są wydziały, instytuty, wydawnictwo i najróżniejsze akademickie budynki. Kolegia to najbardziej charakterystyczny element oksfordzkiego krajobrazu. Tu studenci mieszkają, jedzą, uczą się, uprawiają sporty – to ich dom i szkoła. W kolegiach mają spotkania z tutorami, z którymi omawiają swoje prace.
Spacer proponuję zacząć od Christ Church, najbardziej znanego z kolegiów. Tu studiowało 13 brytyjskich premierów, cesarz Japonii, król Edward VII, Einstein i Lewis Carroll. Wstęp płatny, chyba że wchodzicie ze studentem lub absolwentem Oksfordu. Trzeba obejrzeć salę jadalną – na niej wzorowano jadalnię z ekranizacji “Harry’ego Pottera”. Ze ściany spogląda na nas Henryk VIII, założyciel Christ Church, w witrażowych oknach po lewej stronie widzimy Alicję z Krainy Czarów, Królową Kier i Białego Królika. Kaplica Christ Church – większość kolegiów ma swoje kaplice – jest równocześnie miejską katedrą. W katedrze – witraż św. Katarzyny, do którego pozowała Edith Liddell, siostra Alicji, małej muzy Lewisa Carrolla. Sklepik Alicji, oblegany przez japońskich turystów, mieści się naprzeciw kolegium.
Teraz zajrzyjmy do Corpus Christi; mam duży sentyment do tego tyciego XVI-wiecznego kolegium z rzeźbą pelikana na środku głównego placu. Plac Corpus Christi jest tak mały, że budowniczowie oprowadzający jego założyciela, ślepego biskupa Foxa, okrążyli placyk dwa razy, żeby wydawał się większy.
W pobliżu znajduje się najstarszy pub Oksfordu – The Bear z 1242 roku. W środku można zobaczyć kolekcję krawatów pieczołowicie zbieranych przez poprzedniego właściciela. Wszystkie są opisane; na pożółkłych karteczkach widać daty z lat 40. i 50. Jednak nie tam się zatrzymamy – tuż za pubem skręcimy w uliczkę szeroką na dwie osoby. Tu kryje się moja ulubiona pijalnia bubble tea. W odróżnieniu od słodkich i kolorowych napojów o tej nazwie Formosan Tea Bar produkuje tylko autentyczne herbaty w trzech smakach, z naturalnymi dodatkami. Są dość drogie, więc pozwalam sobie na nie tylko przy wyjątkowej okazji. A skoro o napojach mowa – nie zaszkodzi zajrzeć do Turf Tavern, gdzie Bob Hawke, były premier Australii, ustalił rekord pubu w piciu “jarda ale” – czyli piwa z blisko metrowej szklanicy. Niemal półtora litra. Wypił je w 11 sekund. Ktoś chce pobić jego rekord?
A jednak Narnia istnieje
W Oksfordzie, mieście o wąskich uliczkach, ciasnych i nielicznych miejscach parkingowych oraz zabójczym dla damskich szpilek bruku, nie ma lepszego środka transportu niż rower. Oczywiście musimy się zaopatrzyć w solidne zapięcie, bo kradzieże są nagminne. Trzeba uważać na rowerzystów, szczególnie po zmroku. Ryzykanccy studenci twierdzą, że nie warto używać rowerowych świateł, bo przecież “Dominus illuminatio mea” – “Bóg mnie oświeca”, jak głosi motto uniwersytetu.
Najlepszy sklep rowerowy prowadzi Ali Pearson. To Cycle Centre na Walton Street w dzielnicy Jericho. Pod szyld z żółtym cyklistą nie da się wpaść na pięć minut. Ali i jego brat Stuart zagadują, pytają o pracę, o życie, wygłupiają się, pokazują najnowsze zdjęcia – Ali to pasjonat fotografii – i śmieszne filmy w internecie. Przychodzi się tu nie tylko po rower, ale również po najświeższe plotki oraz najgorsze dowcipy o Chucku Norrisie. Bracia naprawiają rowery szybko i perfekcyjnie, a w dodatku dają zniżkę “dla starych znajomych”.
Rowerzyście z zewnątrz zagrażają nie tylko lekkomyślni cykliści. Także samo miasto, które co rusz odciąga uwagę od drogi. Najładniejszy widok na Oksford jest z ogrodu Fellows Garden w Exeter College. Widać z niego Radcliffe Camera, okrągłą czytelnię biblioteki uniwersyteckiej, najbardziej elitarne kolegium All Souls, w którym pracował prof. Leszek Kołakowski, a także Brasenose College i uniwersytecki kościół. Żeby jednak to wszystko zobaczyć, będziemy musieli zejść z roweru.
W przejściu między kościołem a Brasenose – zagadka literacka: potężne drewniane drzwi z płaskorzeźbą w kształcie lwiego łba, z futryny gapią się dwa fauny. Kilka metrów dalej staroświecka latarnia. Tak, tak – pracował tu C.S. Lewis. Może właśnie w tym miejscu odkrył Narnię? Jego fanom mogę polecić też pub The Eagle and the Child, gdzie Lewis z Tolkienem spotykali się w literackiej grupie The Inklings. A propos Tolkiena – domeczek po wschodniej stronie Parks Road wygląda, jakby był wybudowany dla hobbita.
Lewis pracował w Magdalen College. Tu studiowali Oscar Wilde, król Edward VIII i Lawrence z Arabii. To także kolegium mojego męża i jego dziadka, matematyka współpracującego podczas wojny z genialnym kryptologiem Alanem Turingiem w Bletchley Park. Od strony High Street koledż wydaje się niewielki, ale w środku odkrywamy rozległe ogrody, łąki ze stadami pasących się danieli i kanały, po których pływają punts, czyli płaskodenne łodzie. Tuż nad kanałem – budynek dla doktorantów. Kto czytał “O czym szumią wierzby”, rozpozna w nim Ropuszy Dwór z książki Kennetha Grahame’a.
Szata zdobi studenta
Oksford to jedno z niewielu miejsc, w których chłopcy są lepiej ubrani od dziewcząt. Królują koszule o ciekawych wzorach, marynarki, piękne poszetki, mokasyny, klasyczne w kroju, ale bajecznie kolorowe chinosy. Styl lekko hipsterski, choć oksfordczycy byli hipsterami, zanim ci stali się modni.
Członkowie klubów sportowych chodzą w barwach uniwersyteckich (Oxford blue – oksfordzki granat) bądź swoich kolegiów – biało-czarnych z Magdalen, zielonych z Jesus czy złotawych z Linacre. Zimą przynależność koledżową poznaje się po kolorowych pasiastych szalikach.
Zdających egzaminy obowiązuje subfusc – toga, akademicka czapka, a do nich garnitur z białą muszką lub czarna spódnica, biała bluzka i czarna tasiemka pod szyją. O ile noszenie subfusc jest ściśle przestrzegane, o tyle wybór opcji jest dowolny – dziewczyny mogą się pojawić w garniturze, a chłopcy w spódnicy. W czerwcu można zobaczyć “finalistów” – studentów w togach z przypiętym czerwonym goździkiem, wysmarowanych przez kolegów farbą, obsypanych mąką i konfetti. Właśnie skończyli ostatnie egzaminy – idą z przyjaciółmi pić szampana i kąpać się w rzece.
Togi noszone są też na uroczystych kolacjach, czyli formal halls, narzuca się je na eleganckie sukienki bądź wyjściowe marynarki. Togi licencjackie wyglądają jak przyduże czarne kamizelki z długimi “ogonami” zwisającymi u ramion. Togi doktorantów sięgają kolan. Po todze można poznać prymusa – jego toga jest większa, z obszernymi rękawami i plisami na plecach. Uniformy, zależne od poziomu studiów, a nie od statusu społecznego, zrównują studentów – przynajmniej w kwestii ubrania. O tym, że byłam w jednym koledżu z członkinią rodziny królewskiej, dowiedziałam się dopiero przy graduacji. Studiowała pod innym nazwiskiem, przy rozdaniu dyplomu padło prawdziwe: Windsor.
Magna Carta na deser
Na obiad zaglądamy do Covered Market, hali targowej w środku miasta. Tam przedzieramy się przez labirynt sklepików do Pieminister, mojej ukochanej jadłodajni. Podają tu typowe angielskie pies – pieczone placki z nadzieniem. Klasyczne to te z wołowiną na piwie, ale można dostać wersje z chorizo, kurczakiem, jagnięciną i wegetariańskie. Do tego ziemniaki purée, sos i mushy peas, czyli zielony groszek. Rozciapciany, ale i tak niebo w gębie. Znalezienie stolika w godzinach lunchu to “mission impossible”, ale zawsze można przysiąść się do nieznajomych.
A gdy się okaże, że w Pieminister nie da się szpilki wetknąć? Dobrą alternatywą jest gastropub Magdalen Arms na Iffley Road we wschodnim Oksfordzie. Ta część miasta, zwłaszcza okolice Cowley Road, zawsze tętni życiem nocnym – tam odbywają się koncerty, tam można znaleźć najtańsze chińskie i indyjskie knajpki. W dzień łazi się po charity shops, czyli tutejszych lumpeksach (warto tu kupować choćby dlatego, że dochód przeznacza się na cele charytatywne) i specjalistycznych sklepach z modą vintage.
Zamiast deseru moje dwa ulubione muzea: najpierw Muzeum Antropologiczne Pitta Riversa. Zbiór osobliwości: od zmniejszonych ludzkich głów z Ekwadoru, przez polinezyjskie zbroje z kolczastych ryb, peleryny Inuitów, płaszcz ojca Pocahontas, po butelkę, w której podobno zamknięta jest czarownica.
Drugie to Muzeum Historii Nauki, najstarsze na świecie, zaprojektowane przez Christophera Wrena (tego samego, który odmienił Londyn, odbudowując go po wielkim pożarze z 1666 roku). W nim aparat fotograficzny Carrolla, tablica, na której Einstein obliczał wiek wszechświata, najstarsze działające astrolabium i mikroskop należący do króla Jerzego III.
Zmęczeni? Nie? To dobrze, bo przed nami jeszcze Biblioteka Bodlejańska, do której od 1610 roku trafia każdy tytuł opublikowany w Wielkiej Brytanii. Zbiory liczą 11 mln egzemplarzy, a co tydzień przybywa kilka kolejnych tysięcy. Można tu znaleźć manuskrypt “Pieśni o Rolandzie”, kopie Magna Carta i pierwsze wydanie dzieł Szekspira. I coś dla miłośników książek: na Broad Street mieści się księgarnia Blackwell’s, z salą (Norrington Room), w której półki z książkami, gdy je zsumować, mają rekordową długość. Pięć pachnących papierem i farbą drukarską kilometrów!
Komu, bo idę do domu!
W centrum co chwila mijamy bezdomnych sprzedających “Big Issue” – gazetkę, której rozprowadzanie pozwala im na legalny zarobek. Zaczepiają przechodniów, na ogół zwyczajowym “Big Issue, my love?”, ale czasem są bardzo twórczy. Sprzedawca próbuje sprzedać gazetę dziewczynie, jej chłopak stanowczo dziękuje. Oddalają się, a gazeciarz krzyczy: “Nie wychodź za niego, kochana, to cholerny skąpiec!”. Na elegancką parę działa inny patent: “Proszę pani! Proszę pani! Upuściła pani coś! To Big Issue” – ale proszę się nie martwić, mam tu następny!”. Kobieta śmieje się i wyciąga portmonetkę. Teksty typu “kup Big Issue, w zestawie dwa zszywacze gratis” albo “Big Issue – nietestowany na zwierzętach” są klasyką gatunku. Pan z ulicy Cornmarket i jego nawijka to legenda miasta.
***
Ulicami Oksfordu chodzili studenci wielcy i znani – Tomasz Morus, Halley – ten od komety, Margaret Thatcher, Indira Gandhi, Richard Burton, Tony Blair, Hugh Grant, Emma Watson. To tylko rozgrzewka, nazwisk rodem z kulturalnego, naukowego, politycznego “Who is who” są tysiące. Chodźcie i wy. A jeśli chcecie pochodzić z przewodnikiem, polecam się na przyszłość.