Wyzywają nas od najgorszych, a co tak naprawdę robimy? Jako naukowiec poczułam się wywołana do tablicy

Mój tekst w Gazecie Wyborczej  |

Hasło “doświadczenia na zwierzętach” kojarzy się fatalnie – w głowie powstaje obraz naukowca-sadysty, który kroi świnki morskie na żywca, aby uzyskać wyniki potrzebne wyłącznie do własnej habilitacji.
“Barbarzyńcy, sadyści udający naukowców, potwory, człowiek, który potrafi skazać zwierzę na takie cierpienie zasługuje tylko na najgorsze, oby wyzdychali w męczarniach bandyci” – pisze w jednym z internetowych komentarzy Magda M. “Na tych ch**ach te eksperymenty robić, a nie na niewinnych, bezbronnych zwierzętach” – wtóruje Aleksandra S.Jako naukowiec poczułam się wywołana do tablicy. Jestem zoologiem, kocham zwierzęta i bardzo zależy mi na ich dobrostanie. Chciałam zatem wyjaśnić kilka kwestii pojawiających się w mediach przy okazji omawiania doświadczeń na zwierzętach. 

Plakaty protestujące przeciwko eksperymentom na zwierzętach przedstawiają często zmaltretowane, pokrojone, nieszczęśliwe małpy. Zastanawiam się, skąd wzięły się te zdjęcia – w Polsce odchodzi się od doświadczeń na naczelnych, przez ostatnie kilka lat nie wykorzystano w celach eksperymentalnych ani jednej małpy. Najnowsze dane MNiSW (z 2014 r.) pokazują, że gros zwierząt doświadczalnych to gryzonie – w sumie trochę ponad 84,5 proc., z czego większość to myszy i szczury. Kolejne 7 proc. to ptaki, a prawie 5 proc. – ryby. Zwierzęta “medialne”, czyli króliki, psy i koty, stanowią odpowiednio 0,7, 0,1 i 0,07 proc.

Co to jest eksperyment?

Nie każdy eksperyment jest inwazyjny – czyli nie musi zwierzęciu szkodzić. Eksperyment to obserwacja tego, jak zwierzę reaguje w obliczu zmiany. Procedurą eksperymentalną może być zatem zmiana czasu karmienia, wprowadzenie nowego obiektu na dane terytorium, czy dłuższe zapalenie światła w pobliżu zwierzęcia.

W psychologii eksperymenty przeprowadza się między innymi na dzieciach. Brzmi strasznie, prawda? A w praktyce doświadczenia polegają na tym, że do kolorowego pokoju z zabawkami wchodzi mama z dzieckiem, dziecku daje się grę, zdanie do rozwiązania, albo po prostu bawi się z nim, podczas gdy mama opuszcza pokój. Naukowiec obserwuje reakcję dziecka na wyjście lub powrót mamy, notuje wynik gry, albo czas i rezultat zadania. I tyle. Żadnych rurek, igieł i ran.

Po co?

Nasuwa się pytanie, jakiego typu eksperymentom służą zwierzęta. Do celów medycznych wykorzystuje się trochę 21 proc. zwierząt doświadczalnych. Do celów toksykologicznych – prawie 5 proc. Natomiast 66 proc. jest przedmiotem badań biologicznych o charakterze podstawowym, podejmowanym “w celu zdobywania nowej wiedzy o podstawach zjawisk i obserwowalnych faktów” (cytat z ustawy).

Często jednak zarzuca się naukowcom, że ich badania nie mają bezpośredniego przełożenia na korzyści dla ludzi, że nie można zastosować ich wyników, że służą tylko ich własnemu ego, bądź punktom za publikacje. Jednak badania podstawowe to nie tylko sztuka dla sztuki, to zaczątek, fundament badań stosowanych.

Świetnym przykładem są badania na opuszkach węchowych szczurów, które przeprowadzał prof. Geoffrey Raisman. Zaczął on badać opuszki w latach 80. – wówczas uważano, że jego eksperymenty nie mają głębszego celu i do niczego się nie przydadzą. Po prawie czterdziestu latach, w październiku 2015, dzięki wynikom jego “bezużytecznych” badań podstawowych zrekonstruowano uszkodzony nerw kręgowy. Sparaliżowany pacjent zaczął chodzić.

W przypadku ekologii – zanim zaczniemy ochraniać gatunek, musimy coś wiedzieć o jego zasięgu, szlaku migracyjnym itd. Przełoży się to na ochronę, na praktyczną korzyść dla danego gatunku. Skąd wiadomo, gdzie dany wilk albo niedźwiedź żyje, jak duże zajmuje terytorium, kiedy jest aktywny, jakimi szlakami się porusza i czy szlaki te kolidują z trasami przemieszczania się ludzi? Takich informacji dostarczy obroża z nadajnikiem bądź rejestratorem danych. Żeby założyć obrożę, trzeba zwierzę złapać i znieczulić, co wiąże się do pewnego stopnia ze stresem (łapanie) i bólem (zastrzyk znieczulający). Jednak w tym przypadku korzyść – zarówno dla nauki, jak i dla samego gatunku – przewyższa dyskomfort pojedynczego zwierzęcia.

Kto decyduje?

Oczywiście część eksperymentów jest inwazyjna, jeśli nie da się tego absolutnie uniknąć. Rozpatrzeniem wniosków uzasadniających wykorzystanie zwierząt w doświadczeniach zajmują się komisje etyczne. Lokalnych komisji jest w Polsce jedenaście, oprócz tego istnieje jeszcze komisja krajowa. W skład każdej komisji lokalnej wchodzi obecnie dwunastu członków – sześciu specjalistów posiadających co najmniej stopień doktora oraz doświadczenie w zakresie wykorzystywanie zwierząt do celów naukowych lub edukacyjnych, trzech przedstawicieli nauk humanistycznych lub społecznych, oraz trzech przedstawicieli organizacji pozarządowych działających na rzecz zwierząt.

O szczegóły pracy komisji pytam Katarzynę Tołkacz, wiceprzewodniczącą I Lokalnej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach w Warszawie, gdzie zasiada z ramienia Stowarzyszenia dla Natury “Wilk” (oprócz tego jest doktorantką w Zakładzie Parazytologii na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego). Obecnie komisje etyczne opiniują pozytywnie 98 proc. wniosków, więc wydawać by się mogło, że zgodę na krojenie zwierzaka można uzyskać niemalże od ręki.

Katarzyna Tołkacz wyjaśnia: “Każdy wniosek jest rozpatrywany pod różnymi kątami – czy doświadczenie jest uzasadnione, czy ma sens, czy przełoży się na zwiększenie wiedzy; czy wykorzystywany jest odpowiedni gatunek, liczba zwierząt, jaki jest ich los po zakończeniu procedur. Czy stopień inwazyjności jest właściwy, czy zwierzęta mają zapewnioną opiekę. Jeśli komisja spostrzeże jakieś błędy lub niedociągnięcia (np. liczba zwierząt jest zbyt duża – cierpią bez sensu, lub zbyt mała – eksperyment nie ma statystycznej wartości, a zatem jest bezużyteczny; jeśli stosuje się niewłaściwe środki przeciwbólowe, lub jest ich za mało, itd.), wnioskodawca jest o nich informowany. Komisja kontaktuje się z wnioskodawcą, ustala, jaki przebieg procedur jest optymalny, i postuluje naniesienie poprawek. Jeśli poprawki zostaną wprowadzone, to wniosek przechodzi – o ile nie ma zastrzeżeń etycznych. Wniosku nie można tak po prostu odrzucić, bez informacji zwrotnej – w takim przypadku naukowiec po prostu za miesiąc złożyłby dokładnie ten sam wniosek, który ponownie zostałby odrzucony. Komisji zależy na dobrostanie zwierząt, i na tym, żeby wnioskodawcy przestrzegali prawa, ale też i na tym, żeby nie blokować postępu nauki.

Naukowcy staraja sie, na ile to tylko możliwe, unikać cierpienia zwierząt. Wiele czasopism naukowych, zwłaszcza brytyjskich, zwraca szczególną uwagę na procedury badawcze; redaktorzy odrzucają manuskrypty eksperymentów, w których zwierzęta cierpiały. Poza względami etycznymi to po prostu obniża wartość naukową.”

Co ze zwierzętami ze schroniska?

Wzburzenie wzbudził punkt ustawy “o ochronie zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych i edukacyjnych”, który dotyczy wykorzystania zwierząt bezdomnych w badaniach. Po mediach społecznościowych krążyły plakaty ze smutnym pieskiem z napisem “wczoraj schronisko – jutro laboratorium?”. O co chodzi?

Katarzyna Tołkacz tłumaczy:

“Do czegoś takiego nie dojdzie z jednej prostej przyczyny. Macie psy? Kundelki? Rasowe? Wiecie, że każda rasa ma inne predyspozycje genetyczne, prawda? Dogi do dysplazji, buldogi francuskie do chorób oczu i skóry, jeszcze inne do problemów sercowych. A ci z was, którzy mają wyższe wykształcenie powinni wiedzieć, że grupa doświadczalna musi spełniać żelazne kryteria, takie jak wiadome pochodzenie, jednolite predyspozycje, znany wiek, przebyte choroby, etc. Żadnego z tych kryteriów zwierzęta ze schronisk nie spełniają, dlatego nikt nie będzie na nich robił badań.

Co więc oznacza zapis w ustawie?

Że będzie można monitorować wpływ wałęsających się kotów i psów na rodzimą faunę. W Polsce psy zabijają rocznie co najmniej 30 tysięcy dzikich zwierząt łownych, takich jak jelenie, sarny, dziki i zające. Potwierdzono także ich drapieżnictwo na małych ssakach i ptakach. W kraju brak ocen liczby zwierząt zabijanych przez koty, jednak badania prowadzone za granicą pokazały, że co roku zabijają one w USA od 1,4 do 3,7 miliarda ptaków i od 6,9 do 20,7 miliarda ssaków, natomiast w Wielkiej Brytanii co najmniej 57 mln ssaków, 27 mln ptaków i 5 mln gadów i płazów. Liczby te dobitnie pokazują, że problem wpływu kotów i psów na faunę jest niezmiernie istotny, nawet w obszarach chronionych, w tym i w parkach narodowych. Badania “na zwierzętach bezdomnych” mogą pomóc ocenić wpływ jaki te zwierzęta mają, oraz podjąć działania mające na celu ochronę cietrzewi, saren i wielu innych zwierząt.”

Liczba zwierząt wykorzystywanych rocznie w brytyjskich laboratoriach jest mniejsza niż pół procenta tych zabijanych przez brytyjskie koty (a w Polsce zwierząt doświadczalnych jest dwadzieścia razy mniej niż w Wielkiej Brytanii) – nie mówiąc już o tym, ile zwierząt idzie pod nóż w celach konsumpcyjnych. Poza tym w laboratorium zwierzęta mają wyznaczoną minimalną przestrzeń (nieporównywalnie większą niż kura klatkowa!), określoną temperaturę, żywność, wodę. W dodatku jeśli chodzi o stopień inwazyjności, to w Polsce w 2014 r. na 29012 doświadczeń tych o najwyższym stopniu inwazyjności (stopień X) było 6. Stopień X oznacza np. “doprowadzanie do śmierci przez zatrucie (np. strychniną)”. Pomyślmy, ile szczurów zginęło w tym czasie zabitych trutką w naszych domach…