Czy zoo to zło? Jaki jest sens ogrodów zoologicznych w dobie internetu?

Mój artykuł w Gazecie Wyborczej |

 
Smaug nadchodzi krok po kroku. Jego rozdwojony język wysuwa się i chowa, badając otoczenie. Olbrzymie pazury stukają po posadzce. Muskularne, chropowate cielsko jest coraz bliżej, niecały metr od nas.
To nie scena z Tolkienowskiego “Hobbita”. Smaug jest waranem z Komodo żyjącym w zoo w Houston. Właśnie przechodzi przez zaplecze gospodarcze, wymijając po drodze opiekunów i grupę studentów. Po przejściu do swojej sypialni dostanie ulubiony przysmak – dwa kurze jajka. Opiekunowie Smauga nauczyli go chodzić za targetem, czyli pałeczką zakończoną kulką. Zaczęło się od przekupstwa – kiedy tylko Smaug dotknął nosem kulki, dostawał smakołyk. Jaszczur szybko nauczył się podążać za kulką, licząc na nagrodę. Tego typu tresura służy nie uciesze gawiedzi, tylko samym zwierzętom i ich opiekunom. Wyobrażacie sobie przenoszenie Smauga, dwuipółmetrowego gada o wielkich pazurach i paszczy pełnej toksycznej śliny, wbrew jego woli? Każda przeprowadzka wymagałaby obezwładnienia zwierzęcia, dużego wysiłku i potencjalnego zagrożenia dla opiekunów, a także ogromnego stresu po obu stronach. Teraz wystarczy wyciągnąć target, a waran podąży za nim w nadziei na nagrodę. Dodatkowa korzyść – tego typu trening jest dla zwierzęcia zajęciem, przerwaniem codziennej monotonii.

 Ewolucja zoo
Często czytamy o ogrodach zoologicznych jako więzieniach, w których nieszczęśliwe i zdesperowane zwierzęta tracą rozum. Chciałabym stanąć po drugiej stronie i przekonać czytelnika, że nie wszystkie ogrody są złe. Niestety, tych światowej klasy jest ciągle za mało – i nie ma na świecie zoo, którego nie można byłoby ulepszyć.

Po co nam w ogóle ogrody zoologiczne w czasach internetu, filmów Davida Attenborough i kanału National Geographic?

Oglądanie dzikich zwierząt w niewoli nie jest nowością – w 2009 r. w Hierakonpolis, mieście starożytnego Egiptu, odkryto ślady pierwszego zoo z 3500 r. p.n.e. Przez kolejne tysiąclecia możni na całym świecie trzymali nadworne menażerie dla rozrywki i prestiżu. W londyńskiej wieży Bulwark trzymano dzikie koty od roku 1235, kiedy to Henryk III otrzymał w prezencie ślubnym trzy lamparty. Od czasów Elżbiety I zwierzęta mógł obejrzeć każdy. W XVIII w. wejść można było za półtorapensową opłatą bądź dostarczając psa lub kota jako pokarm dla lwów.

Najstarszy istniejący nadal ogród zoologiczny to wiedeński Tiergarten Schönbrunn, wybudowany na rozkaz cesarza Franciszka I w 1752 r. W 1828 r., wśród ogólnego wzrostu zainteresowania nauką, Zoological Society of London założyło zoo londyńskie do celów naukowych. Zwierzęta w ciasnych klatkach ledwo mogły się obrócić – miały stanowić żywe muzeum.

Przełom w projektowaniu ogrodów zoologicznych nastąpił w 1907 roku, kiedy Carl Hagenbeck jr, handlarz i kolekcjoner zwierząt, zdecydował się na zbudowanie ogrodu prezentującego zwierzęta w warunkach przypominających ich naturalne środowisko. W Tierpark Hagenbeck w Hamburgu zminimalizował liczbę klatek, zamiast nich wykorzystując system fos do odseparowania zwierząt od zwiedzających. Wprawdzie Hagenbeck miewał przedziwne pomysły – na przykład wystawiał w zoo ludzi – Samoańczyków i Lapończyków (tych ostatnich w towarzystwie reniferów), jednak w kwestii projektowania naturalistycznych wybiegów był absolutnym pionierem.

Kolejna przełomowa postać dla ogrodów zoologicznych to brytyjski przyrodnik Gerald Durrell. Do czasów Durrella ogrody zoologiczne były głównie rozrywką dla tłumów (niestety, wiele ogrodów dalej tkwi w tej fazie). Durrell walczył – i wcielił to w życie we własnym zoo na wyspie Jersey – żeby ogrody oprócz rozrywki służyły też edukacji, badaniom i, przede wszystkim ochronie gatunków. Jako pierwszy postawił na wybiegi przystosowane do potrzeb zwierząt, a nie ludzi.

Często chodzę do zoo, zwiedziłam ich kilkadziesiąt na czterech kontynentach. Zanim pójdę, sprawdzam stronę internetową ogrodu, szukam gatunków przedtem przeze mnie niewidzianych, biorę pod lupę programy badawcze. Robię listę ciekawie zaprojektowanych wybiegów. Sprawdzam, w jakie programy ochrony gatunków zoo jest zaangażowane. Już na miejscu staram się rozmawiać z opiekunami zwierząt. Patrzę, co jest napisane na wybiegach.

Czy trzy cele Durrella sprawdzają się w praktyce?

Nauka

W 2005 roku Sungai, samica warana z Komodo z zoo w Londynie niemająca kontaktu z samcem od dwóch lat, niespodziewanie zniosła jaja, z których wykluły się młode. Opiekunowie byli zdziwieni, jednak stwierdzili, że jest to zapewne wynikiem długiego przechowywania zarodków lub plemników wewnątrz ciała samicy. Jednak w 2006 r. historia powtórzyła się w Chester, gdzie Florze, samicy niezwiązanej przedtem z żadnym samcem, również wylęgły się młode. Analiza genetyczna niewyklutych jaj wskazała na partenogenezę – DNA młodych pochodziło wyłącznie od matki. Scena jak z “Seksmisji”! Tego typu odkrycie nie mogłoby się zdarzyć na wolności, jako że nie mielibyśmy pewności, że samica nie miała styczności z samcem. Dzięki ogrodom zoologicznym poznaliśmy zjawisko partenogenezy u tak dużych i skomplikowanych zwierząt.

Jestem ekologiem, zawodowo badam zwierzęta wolno żyjące. Jednak zanim dzikiej norce lub lisowi założę obrożę z rejestratorem danych, chciałabym zobaczyć, najlepiej w warunkach kontrolowanych, jak takie zwierzę na obrożę zareaguje. Może bawełniana będzie lepsza od skórzanej? Zamiast obroży wygodniejsze będą szelki? Należałoby zmienić kształt rejestratora? Ogrody zoologiczne mogą stanowić idealne laboratoria. To dzięki pracy w Landau Zoo w Niemczech prof. Rory Wilson zmodyfikował położenie rejestratora danych na pingwinach, co później zastosował do badań ekologii tych zwierząt na wolności.

Mój student Matthew Allen w zeszłym roku prowadził ciekawy projekt w Shepreth Wildlife Park. Badał, jak ryś (po łacinie Lynx lynx) reaguje na zapach popularnego w Anglii dezodorantu Lynx. Po co? Otóż do badań dużych kotów na wolności wykorzystujemy m.in. fotopułapki, do których często potrzeba zanęty. Używa się skrawków mięsa, zgniłych jaj albo drogich syntetycznych zapachów imitujących mocz rysia – ale okazało się, że można też popsikać określone miejsce dezodorantem, którego zapach, jak wynika z badań, bardzo się rysiom spodobał. Tygrysy mają droższy gust od rysiów – szaleją za Obsession Calvina Kleina…

W zoo mamy możliwość nieskrępowanej obserwacji większej grupy zwierząt, co można wykorzystywać do tzw. badań fundamentalnych – np. w Marwell Zoo prowadzony jest projekt, w którym psycholodzy z University of Portsmouth badają wzajemne interakcje makaków czubatych. Małpki te, tak jak ludzie, podążają za wzrokiem swoich przyjaciółek częściej niż za obcymi małpami. Obserwacja interakcji wzrokowych informuje nas o strukturze małpiego społeczeństwa.

Mieć dobro zwierząt na uwadze

Jednak aby takie badania miały sens, zwierzęta w zoo powinny się zachowywać przynajmniej do pewnego stopnia naturalnie. Często duże gatunki, np. niedźwiedzie, wilki lub tygrysy, wykazują tzw. zachowania stereotypowe, świadczące o dyskomforcie, stresie albo zaburzeniach psychicznych. Należą do nich chodzenie w kółko, kiwanie się, lizanie łap, wyrywanie sierści albo piór – zachowania odbiegające od normy, regularnie powtarzane, niesłużące żadnemu wyraźnemu celowi. Zwierzęta rozładowują frustrację, nudę bądź lęk takimi właśnie czynnościami zastępczymi. Dlatego równie ważne są badania nad dobrostanem zwierząt.

Jak najskuteczniej urozmaicić życie zwierzętom?

Ponieważ na wolności jedną z głównych czynności zwierzęcia jest szukanie pożywienia, chowa się jedzenie, co daje im poczucie, że muszą je zdobywać. Nie trzeba dużo pieniędzy, aby zwierzętom ubarwić życie, wystarczy trochę inwencji. Z czasów moich badań w zoo w Houston zapamiętałam przypadek okapi: zwierzę z nudów lizało się tak, że traciło sierść. Jedna ze studentek zaprojektowała karmidło-labirynt, które zmusiło okapi do kombinowania, którędy wypchnąć długim językiem pokarm, żeby go zjeść. Houstońskie zoo współpracuje z Rice University, co przynosi wielkie korzyści dla zwierząt, przyszłych zoologów oraz kadry naukowej.

Ogrody urozmaicają wybiegi nowymi zapachami, zmienianiem godzin karmienia, wprowadzaniem różnych gatunków na jeden wybieg – sposobów jest wiele.

Ważne są odpowiednie informacje dla zwiedzających, im pełniejsze, tym lepiej. W dobrych ogrodach zobaczymy napis typu: “Zwiedzający zgłaszają nam złamany ogonek jednej z kapucynek. Wiemy o tym, jest w trakcie terapii”.

Duże, inteligentne zwierzęta – niedźwiedzie, słonie, wielkie koty – fatalnie znoszą niewolę i, moim zdaniem, nie powinny być trzymane w zoo

Oczywiście nie wszystkim gatunkom można zapewnić odpowiednie warunki w niewoli. Duże, inteligentne zwierzęta – niedźwiedzie, słonie, wielkie koty – znoszą ją fatalnie i, moim zdaniem, nie powinny być trzymane w zoo. Niestety, w większości to właśnie te imponujące, egzotyczne, “charyzmatyczne” gatunki przyciągają zarówno zwiedzających, jak i fundusze na ochronę bioróżnorodności.

Ochrona gatunków

Można ją podzielić na in situ, czyli na miejscu występowania gatunku, i ex situ, czyli poza nim. Ochrona in situ na ogół odbywa się w parkach narodowych, sanktuariach i poprzez lokalne gałęzie placówek badawczych. Jednak przyczyniają się do niej i ogrody zoologiczne. Tu przodują ogrody australijskie, skupione głównie na gatunkach lokalnych. W Healesville Sanctuary w Melbourne zamiast słoni, lwów i niedźwiedzi zobaczyłam wombaty, wielkouchy, diabły tasmańskie, australijskie szczury wodne, lirogony i mrówkożery. Fascynujące rodzime gatunki, które z jednej strony przyciągają do zoo tłumy (bo Australijczycy są ze swojej fauny ogromnie dumni), z drugiej strony – wymagają chronienia. Healesville prowadzi program rozrodczy diabłów tasmańskich, gatunku cierpiącego na jedyną znaną zakaźną odmianę raka; zajmuje się także zwierzętami może mniej znanymi, ale za to spotykanymi tylko w stanie Victoria – lokalnymi gatunkami ropuch, nietoperzy, oposów, kangurów, a nawet patyczaków! Oprócz rozmnażania ogrody z Victorii zaangażowane są w inne projekty. Najnowszy wykorzystuje psy – włoskie owczarki maremma – do ochrony jamrajów (małych, długonosych torbaczy) przed zagrażającymi im kotami i lisami, które są w Australii gatunkami inwazyjnymi.

W zoo w Calgary rozmnaża się żurawie, w Houston – preriokury, w Tallinnie – norki europejskie… O badaniach nad pandą i koniem Przewalskiego każdy słyszał. Zwierząt z programów rozrodczych nie zobaczymy jednak na wybiegach dostępnych dla zwiedzających. Jeśli program jest skuteczny, opiekunowie będą się starali wypuścić zwierzęta na wolność, oczywiście pod nadzorem naukowców. W zoo osobniki te nie powinny mieć styczności z ludźmi, bo mogłoby się to okazać dla nich śmiertelnie niebezpieczne na wolności.

Programy rozrodcze nie rozwiążą podstawowych przyczyn, dla których te gatunki giną (brak odpowiednich terytoriów, zmiany klimatu, zanieczyszczenie środowiska, nielegalne polowania), jednak, zwłaszcza w przypadku mniejszych zwierząt, mogą się okazać bardzo pomocne.

Ex situ – czyli z dala od miejsca występowania gatunku – przodują ogrody z dużymi funduszami, na terenach o ograniczonej bioróżnorodności: brytyjskie, niemieckie, część miejskich ogrodów amerykańskich. Prowadzą drogie badania (np. dotyczące technologii reprodukcyjnych, analizy genetyczne itd.), ale są także kluczowe przy zbieraniu funduszy na ochronę lokalną. Jedną z akcji jest “Pongos Helping Pongos” prowadzona w zoo w Houston. Mieszkające tam orangutany dostają farby, pędzle oraz papier i malują. To dla nich rozrywka. Do twórczości orangutanów dołączają znani rysownicy – dzięki temu małpio-ludzkie dzieła osiągają na aukcjach bardzo wysokie ceny. Uzyskane pieniądze przekazywane są do organizacji zajmujących się ochroną lasów tropikalnych Malezji i Indonezji.

Edukacja

Prowadząc badania na kretoszczurach w zoo w Houston, zawsze starałam się opowiadać zwiedzającym o swojej pracy, o różnych gatunkach kretoszczurów itd. Pech chciał, że tuż obok moich kretoszczurów mieściło się akwarium… Po mniej więcej piętnastu sekundach ze mną dzieciaki je zauważały i z wrzaskiem: “RYBKI NEMO!!!” biegły dalej. Cóż, liczę na to, że coś zapamiętały.

Zoo odwiedzają rocznie miliony zwiedzających. Potencjał edukacyjny jest ogromny. W wielu ogrodach wykorzystują go organizacje, takie jak Eco-Cell prowadzące kampanie typu “They’re calling on you”. W Zoo Taronga w Sydney opiekunka goryli opowiada o zwyczajach, zachowaniu, zabawach swoich podopiecznych. Zwiedzający patrzą na gorylątko wiercące się na kolanach mamy. Opiekunka mówi dalej: “Wszyscy mamy telefony komórkowe, prawda? Do wyprodukowania komórek potrzebny jest koltan, substancja, z której robi się kondensatory. Prawie trzy czwarte światowych rud koltanu znajduje się w Demokratycznej Republice Konga. Pech chce, że w tym kraju mieszkają też wszystkie goryle wschodnie. O koltan trwają walki – jego wydobycie oznacza zniszczenie lasów, domostw goryli. Poza tym napędza wojnę domową i łamanie praw człowieka. Ale my możemy działać, oddając nasze stare komórki do recyklingu, zmniejszając tym samym zapotrzebowanie na wydobycie koltanu”.

Ale my możemy działać, oddając nasze stare komórki do recyklingu, zmniejszając tym samym zapotrzebowanie na wydobycie koltanu

Oczywiście, jak wszystkie tego typu instytucje, ogrody zoologiczne są nastawione na zysk – inaczej nie miałyby jak funkcjonować. Jednak nawet przy tym nastawieniu można dużo zdziałać pod względem edukacyjnym, naukowym i ekologicznym.

Na co zwracać uwagę, zwiedzając zoo? Jakie cechy powinna mieć dobra placówka?

Najważniejsze – kondycja zwierząt. Patrzmy, czy nie przejawiają zachowań stereotypowych: nie kiwają się na boki, nie drepczą w kółko, nie liżą się uporczywie, nie wyrywają sobie sierści, piór, czy mają zajęcie i rozrywkę. Czy informacje przy wybiegach są wyczerpujące? Dowiedzmy się, czy zoo współpracuje z uniwersytetami i innymi placówkami badawczymi, czy prowadzi programy edukacyjne, i co robi dla ochrony gatunków.

Na całym świecie z roku na rok podnosi się świadomość ekologiczna. Czy ogrody zoologiczne idą z duchem czasu i spełniają stawiane wymagania? A jak wygląda sytuacja w Polsce? Ciekawa jestem państwa opinii.